Od naszej podróży do Indonezji minął już ponad rok. W poprzedniej części mieliście okazję dowiedzieć się jak wygląda pobyt w tym kraju podczas pory deszczowej. Tym razem chciałbym się skupić na szczegółach naszej wyprawy zaczynając od wyspy Jawa i na Bali kończąc.
Plan na wyprawę do Indonezji pojawił się dość niespodziewanie. W internecie pojawiła się bardzo okazyjna cena biletów na trasie Amsterdam – Jakarta – Kuala Lumpur (Malezja) – Frankfurt za 999 zł w obie strony. Trzeba przyznać, że cena ta była bardzo kusząca, a na decyzje nie było dużo czasu. Dlatego nie myśląc długo postanowiliśmy zakupić bilety na podróż. Jak już pewnie zauważyliście, nie były to loty bezpośrednio z naszego kraju i dodatkowo musieliśmy zorganizować doloty do danych lotnisk. Z pomocą przyszły tanie linie lotnicze i bilety udało się dobrać w rozsądnej cenie. Przy okazji mieliśmy okazję zwiedzić stolicę Malezji – Kuala Lumpur – ale to temat na osobny artykuł. Tym razem chciałbym przybliżyć plan naszej wyprawy, który musieliśmy zmieścić w czasie niecałych dwóch tygodni. Na swej trasie odwiedziliśmy takie miejsca jak Yogyakarta, wulkan Bromo i Ijen, Bali oraz Nusa Lembongan. Trasę pokonywaliśmy wykorzystując różne środki transportu: pociągi, autobusy, prom czy auto.
Przylot do Jakarty
Nasz lot odbyliśmy na pokładzie linii Oman Air z międzylądowaniem w stolicy Omanu – Muskacie. Podróż z Amsterdamu do Jakarty zajęła nam ok. 16 godzin. Nie wliczam do tego czasu oczekiwania na nowy lot na lotnisku w Muskacie gdzie spędziliśmy ok. 4 godzin. Samo lotnisko było świeżo po oddaniu do użytku, nowoczesne i dobrze zorganizowane. Po wspomnianym czasie wylądowaliśmy w stolicy Indonezji – Jakarcie. Przyjazd do tego kraju w celach turystycznych nie wymaga od obywateli naszego kraju posiadania wizy. Na przejściu granicznym musimy okazać ważny paszport. Zadano nam również pytanie o cel podróży i wbito pieczątkę z datą wjazdu i przewidywanego wyjazdu z kraju.
Od samego wyjścia na lotnisko będą nas atakować taksówkarze zachęcając do skorzystania z ich przejazdu. Uber jest tutaj dostępny ale bardziej powszechna jest aplikacja Grab (działająca w identyczny sposób). My korzystamy z taksówki, ponieważ musimy się szybko dostać na główną stację kolejową skąd mamy pociąg w dalszą podróż do miejscowości Yogyakarta. Zdecydowaliśmy się pominąć zwiedzanie stolicy Indonezji. Przed naszą podróżą czytaliśmy wiele poradników i większość z nich zalecała pominięcie tego miejsca. Z racji tego, że mieliśmy raptem dwa tygodnie, musieliśmy zdecydować się na opuszczenie Jakarty, by móc zobaczyć inne interesujące dla nas miejsca.
Naszą wyprawę postanowiliśmy więc rozpocząć od miejscowości Yogyakarta znajdującej się na wyspie Jawa. Początkowo chcieliśmy zakupić bilet lotniczy, by po długiej podróży z Polski maksymalnie skrócić czas na podróż do Yogyakarty. W ostateczności zdecydowaliśmy się na przejazd pociągiem, który mógł być elementem świetnej przygody. Bilety kolejowe były bardzo tanie i można było je łatwo zakupić przez internet (na przykład na stronie tiket.com). Dużym minusem był tylko czas przejazdu, który wynosił ponad 8 godzin – co po kilkunastogodzinnym locie nie brzmiało rewelacyjnie.
Stacja Gambir była zatem naszym pierwszym zderzeniem z Indonezyjską rzeczywistością i musieliśmy szybko się w niej odnaleźć, by trafić do właściwego pociągu. Nie da się ukryć, że przez swój kolor skóry bardzo wyróżnialiśmy się z tłumu i wiele osób zwracało na nas uwagę. Na szczęście spotkaliśmy się z bardzo pozytywnym odbiorem i wiele osób widząc nasze zdezorientowanie chętnie do nas podchodziło i pomagało nam się odnaleźć. Na koniec pracownik stacji wprowadził nas nawet do naszego wagonu i wskazał nasze miejsce. Z tej chwili utkwiła mi w pamięci jeszcze jedna sytuacja. Kiedy odjeżdżały poszczególne pociągi, obsługa stacji ustawiała się w szeregu i składała pokłon w stronę pojazdu. O samych pociągach w Indonezji postaram się napisać osobny artykuł, bo warto wybrać ten środek transporty będąc tam na miejscu.
Yogyakarta: świątynie Prambanan i Borobudur
Do Yogyakarty po długiej podróży pociągiem dojechaliśmy nad ranem. Byliśmy okrutnie zmęczeni. Pod tym względem nie przemyśleliśmy tego dobrze. Sama podróż pociągiem była bardzo wygodna i bezpieczna. Wybraliśmy bilety w najwyższej klasie, a i tak cena była bardzo niska. Wagon bardzo przypominał znane nam w Polsce pociągi typu TLK. Nocleg mieliśmy zarezerwowany w pobliżu stacji kolejowej, więc mogliśmy szybko przedostać się tam pieszo.
Naszym pierwszym celem podróży były świątynie Prambanan i Borobudur, które znajdują się w bezpośrednim sąsiedztwie Yogyakarty. Pierwszego dnia postanowiliśmy zorganizować podstawowe sprawy – wymienić gotówkę na miejscową walutę (Rupia Indonezyjska) oraz zorganizować transport do wspomnianych wyżej miejsc. Warto wcześniej zorientować się w internecie w jakich miejscach wymienić pieniądze i zapoznać się z opiniami innych osób. Wychodząc na ulicę byliśmy praktycznie cały czas zaczepiani przez sprzedawców oferując nam liczne usługi czy produkty. Przez swój kolor skóry bardzo wyróżnialiśmy się z tłumu. Oczywiście wszyscy byli mili i uprzejmi oraz niesamowicie skuteczni. Nawet nie wiedzieliśmy kiedy znaleźliśmy się wewnątrz jakiegoś sklepu trzymając produkt w ręce. Udało nam się na szczęście szybko ocknąć i opuścić dane miejsce.
Po wymianie gotówki udało nam się zorganizować transport do pierwszej świątyni Prambanan. Po długiej i męczącej podróży nie zdążyliśmy dobrze odpocząć. Spaliśmy zaledwie 4-5 godzin, by wstać rano wraz z lokalnym czasem.
Świątynia Prambanan
Po śniadaniu wyruszyliśmy w kierunku świątyni Prambanan. To hinduistyczny zespół świątynny, który znajduje się ok. 20 km od Yogyakarty. Jak udało nam się dowiedzieć wybudowana została w IX wieku. Wstęp do świątyni jest oczywiście płatny. Jeżeli dobrze pamiętam bilet nie był tani i koszt taki wynosik ok. 90-100 zł od osoby. Na samym wejściu przywita nas tłumnie grupa przewodników oferując nam swoje usługi. Tutaj znów ulegliśmy. Niebędąc do końca pewnym jak do tego doszło, zapłaciliśmy przewodnikowi za oprowadzenie po kompleksie. Wyprawa z nim nie była zbyt długa, choć bardzo się starał przekazać wszystkie informacje. Sam zespół świątynny jest naprawdę wart zobaczenia, choć został częściowo zniszczony przez trzęsienie ziemi w 2006 roku.
Po drodze zatrzymuje nas coraz więcej lokalnych turystów by zrobić sobie z nami zdjęcie. Zdecydowanie wyróżniamy się z tłumu, a każdy chce mieć z nami zdjęcie „na instagram”. Na początku jest to zabawne, później zaskakujące, a na końcu robi się troszkę męczące.
Zwiedzanie świątyni zajęło nam ok. 2-3 godzin. Po powrocie do Yogyakarty chcieliśmy zorganizować następne dni zwiedzania, a w szczególności transport do pozostałych miejsc na wyspie Jawa. Wychodząc na ulicę ponownie jesteśmy zaczepiani przez wiele firm organizujących transporty, wycieczki. I znów trochę zdezorientowani, ulegamy jednemu z biur. Zaoferowano nam zorganizowanie wszystkich transportów do miejsc, które chcieliśmy odwiedzić. Następnego dnia mieliśmy zacząć od świątyni Borobudur, następnie pociągiem wyruszyć w kierunku wulkanu Bromo. Tam miał czekać na nas kierowca, który dowiezie nas do noclegu, a następnie przetransportuje w miejsce kolejnego wulkanu – Ijen. Plan oferty kończył się na przewozie do portu i przeprawy na wyspę Bali z przewozem autobusem do miejscowości Ubud znajdującej się na tej wyspie. Plan ten wydawał się trochę skomplikowany ale podobno miał się udać. Do ręki dostaliśmy kawałek papieru, który miał być naszym voucherem.
Świątynia Borobudur
I tak plan zakładał wyjazd do kolejnej świątyni Borobudur na wschód słońca. Wcześniej wspominałem, że nasz pobyt w Indonezji przypadał na porę deszczową (w zasadzie jej końcówkę). Więcej o tym jak wygląda pobyt w tym okresie przeczytacie tutaj
Borobudur to buddyjska świątynia, która jest jednym z największych tego typu świątyń na świecie. Szczególne wrażenie robi to miejsce o wschodzie słońca. Niestety bilet wstępu o tej porze jest odpowiednio droższy. Pomimo tego zdecydowaliśmy się, że wyruszymy w to miejsce nad ranem. Nie bez przyczyny jednak wspominałem o porze deszczowej. Opisując to bardziej szczegółowo w osobnym artykule, stwierdziłem, że na koniec nie było to żadną większą przeszkodą. Deszcz pojawiał się na chwilę i był świetną ochłodą od upałów.
W tym przypadku pora deszczowa dała nam się mocniej we znaki. Płacąc za wejście o wschodzie słońca zostaliśmy przywitani w aurze okrutnej ulewy. Na początku liczyliśmy na to, że deszcz będzie chwilowy i po chwili będziemy mogli zobaczyć słońce na horyzoncie. Niestety, nie udało się. Przez cały czas ulewa nie ustępowała, a słońce nie wyłaniało się zza chmur. Pomimo tego uważam, że warto było odwiedzić to miejsce. Widok i potęga budowli robi ogromne wrażenie i nawet deszcz tego nie zatuszuje.
Wulkany Bromo i Ijen
Po ulewnym poranku szybko wyszło słońce, które solidnie grzało i pozwoliło wysuszyć zmoczone ubrania. Zaraz po wyjściu ze świątyni musieliśmy się skierować w stronę dworca kolejowego. Mieliśmy już kupiony bilet na pociąg do miejscowości położonej w okolicy wulkany Bromo. Indonezja słynie z wielu wulkanów, dlatego wybierając się tutaj chcieliśmy móc wejść na przynajmniej jeden z nich. Będąc na wyspie Jawa postanowiliśmy odwiedzić dwa wulkany – Bromo oraz Ijen. Była to moja pierwsza taka wyprawa, więc byłem bardzo podekscytowany. Na miejsce dotarliśmy późnym wieczorem. Pobudkę natomiast zaplanowaną mieliśmy już na 3:00 nad ranem. Tym razem znów pojawił się plan zobaczenia wulkanu o wschodzie słońca. Przy porze deszczowej było to jednak bardzo niepewne. Wybierając się na Bromo o tak wczesnej porze należy mieć przygotowane ciepłe ubrania, ponieważ na tej wysokości panują niskie temperatury.
Wulkan ten znajduje się na wysokości 2329 m. n.p.m. a średnica krateru wynosi ok. 700 m. Jest to wciąż aktywny wulkan. W 2004 roku przy nagłej erupcji zginęły dwie osoby. Pomimo tego jest wciąż tłumnie odwiedzany, a widok na niego przy wschodzie słońca gości na wielu okładkach przewodników czy widokówek z Indonezji.
Tym razem udało nam się przywitać dzień bez opadów deszczu i dzięki temu przed naszymi oczami ukazał się piękny wschód słońca nad dymiącym wulkanem Bromo. Niesamowity widok!
Po tym cudownym seansie mogliśmy wyruszyć już na sam szczyt wulkanu. Po drodze mijamy niestety wielkie tłumy ludzi, głównie krajowych turystów. Droga na szczyt przypominała trochę trasę na „Morskie oko” gdzie – w tym przypadku – oferowano ludziom wjazd na górę na osiołku. Ku mojemu zdziwieniu, chętnych nie brakowało. Na samym szczycie znów pojawił się niesamowity widok – hałas i dym wydobywający się z krateru to napewno bezcenne przeżycie.
Po powrocie do miejsca naszego noclegu uświadomiliśmy sobie jaki widok mieliśmy zza okna – a ten był wprost na wulkan. Na miejsce dotarliśmy w nocy i nie byliśmy nawet tego świadomi. Zaraz po powrocie zmierzaliśmy do następnego celu naszej wyprawy – wulkanu Ijen. Czekała nas kilkugodzinna podróż do kolejnego miejsca noclegowego gdzie zaplanowana była jeszcze wcześniejsza pobudka. Tym razem musieliśmy się obudzić już o północy, by o. 1:00-2:00 rozpocząć trekking w dół krateru Ijen. Wyprawę należy zacząć tak wcześnie, aby móc zobaczyć słynny w tym miejscu niebieski płomień – blue fire.
Na wejściu dołącza do nas lokalny „przewodnik”, który ma doprowadzić nas na właściwe miejsce. Należy również zaopatrzyć się w maski tak, aby po dotarciu na miejsce móc, w miarę możliwości, normalnie oddychać. Dodatkowo niezbędne będą latarki – najlepiej czołówki. Trasa, szczególnie w środku nocy, nie należała do najłatwiejszych. Po drodze mijaliśmy miejscowych robotników, którzy kilka razy schodzili w dół krateru by wydobywać płaty skondensowanej siarki. Wyłupane odłamki układali na specjalnych koszach, by później cały ten ciężar usadowić na plecach i wnieść na górę. To niesamowicie mordercza praca w bardzo ciężkich warunkach – na dole wydobywają się trujące gazy. Żaden z nich nie posiadał maski. Z tego co słyszeliśmy – praca ta nie przynosiła im odpowiedniego wynagrodzenia. Kiedy początkowo wejście wydawało mi się ciężkie i męczące, widząc tych ludzi zmieniłem swój sposób myślenia. Naszym przewodnikiem był właśnie jeden ze wspomnianych robotników. Z racji tego, że zarobek był znikomy, zdecydował się na prowadzenie grupy turystów w dół krateru.
Kiedy dotarliśmy na miejsce mieliśmy okazję zobaczyć wspomniany niebieski płomień. Krocząc w ciemnościach nie mieliśmy świadomości, że znajdujemy się w samym dole krateru. Chwilę później ruszyliśmy znów w górę do punktu widokowego by oczekiwać wschodu słońca. Kiedy przed naszymi oczami zaczęło się przejaśniać, mogliśmy w końcu podziwiać niesamowity widok. Aż trudno było uwierzyć gdzie byliśmy jeszcze przed chwilą. Dla takiej chwili nie można było żałować wczesnej pobudki czy trudnego trekkingu.
I tym samym był to znakomity finał naszej wyprawy po wyspie Jawa. Z samego rana ruszaliśmy w stronę portu Ketapang – gdzie mieliśmy się przeprawić promem na wyspę Bali. Relację z tej wyprawy opiszę w kolejnym wpisie.
Jeżeli planujecie wyprawę i macie dodatkowe pytania – chętnie posłużę pomocą 🙂 Możecie śmiało pisać na nasz adres mailowy info@zanami.pl